"Powiedziała: kochaj i akceptuj siebie, bezwzględnie, zawsze. Po czym pochwaliła się światu jak w
krótkim czasie schudła prawie 15 kilogramów..." Nie czułam nigdy obowiązku, ani presji tłumaczenia się ludziom z tego co, z kim, w jakim celu i dlaczego. Jestem ogromną indywidualistką, ponad wszystko cenię, swoją wolność, a ostatnią rzeczą na jaką mam ochotę to opowiadanie ludziom o swoich kłopotach, rozterkach czy dzielenie się sukcesami. Upajam się sukcesem w samotności, a o tym co aktualnie dzieje się w moim życiu wiedzą najbliżsi- przyjaciele. Dziś w odpowiedzi na Wasze wiadomości, których dostaję po kilkanaście dziennie wytłumaczę, że moja dieta to nie robienie z ludzi debili, że nie poprzestawiało mi się w głowie, że nie jestem chorą egoistką zapatrzoną w swój wygląd, ubrania i karierę. Odpowiem na wszystkie : wow jak Ci się to udało, nie chudnij więcej, gratuluję i Ty głupia babo weź się za prawdziwą pracę, a nie wciskaj ludziom kitu jak wspaniale czujesz się we własnym ciele. I kolejnych treści tego typu mogłabym przytoczyć jeszcze setki, ale nie czuję takiej potrzeby, ponieważ wszystkie brzmią podobnie. Pochwały i gratulacje na przemian z obelgami i hmmm... lekką nutą zazdrości.
Początki
Zima 2005, to 11 lat temu rozpoczęłam walkę z samą sobą, miałam wtedy tylko, a może aż 13 lat czyli wystarczająco dużo, aby zorientować się, że waga 85 kilogramów dla nastolatki to nie tylko powód do zadyszki na schodach, ale również brak szans, na akceptację otoczenia, szkolne przyjaźnie, pierwsze miłości czy spokój na szkolnych przerwach, które potrafiły zamienić się w prawdziwą gehennę za sprawą "życzliwych" przyjaciół. Wzrok wuefisty, który na widok lekarskiego zwolnienia z wf-u dostawał szału myśląc :jest gruba i nie chce jej się ćwiczyć. Miał rację jako dziecko byłam gruba, dużo za gruba. Moje szkolne kłopoty i frustracje rekompensowały dobre oceny, jednak w pewnym momencie nawet one przestały wystarczać kiedy w mojej szafie nie było nawet jednej sukienki "nie mamy w tym rozmiarze", "za mała", "ciasna", "nie dopina się". Kolejne kilka lat toczyłam wewnętrzną walkę między szkołą, tabliczką czekolady i rozpaczliwą chęcią bycia szczupłą. Wyobrażałam sobie siebie w nowych jeansach, sukience, inną , radosną, po prostu szczęśliwą.
Nie potrafiąc odmówić sobie przyjemności w postaci słodyczy, przestałam jeść. Teraz, albo nigdy jeśli nie jestem w stanie zrezygnować z czegoś zrezygnuję ze wszystkiego. Katorżnicza dieta, ćwiczenia i ogromnie silna wola spowodowały w miarę szybką, i bardzo dużą utratę wagi. Schudłam ok 20 kilogramów i przy 65/67 kg wyglądałam jak chucherko (jestem osobą grubokościstą więc spadek 85 na 65 w moim przypadku podbiegał pod anoreksję) Komplementy, nowe ciuchy, imprezy, "przyjaciółki". Anemia, zanik miesiączki, wypadające włosy, poszarzała skóra, brak energii i chęci do życia. Wszystko to dostałam w ekstra pakiecie z moją utratą wagi. Z jednej strony podziwiana i szczęśliwa, z drugiej zmasakrowana psychicznie spoglądająca z przerażeniem na kubek jogurtu naturalnego. Ciągła walka, wzloty i upadki, doprowadziły do tego, że chęć sięgnięcia po tabliczkę czekolady okazała się silniejsza, na przełomie kolejnych 2 lat przytyłam 10 kilogramów. Z wysuszonego chucherka i rozmiaru 38, awansowałam na 75 kilogramów i 42. Czasy mojej szkoły średniej, byłam największa z dziewczyn, wyglądałam w miarę ok temat plus size był w Polsce wówczas tabu, kombinowałam jak mogłam, aby zmieścić się w magiczny rozmiar L, dopiąć jeansy, w tajemnicy przed koleżankami zaczęłam ubierać się w lumpeksie (tak wtedy to było zakazane), wyglądałam całkiem przyzwoicie i chociaż łatka ta okrąglutka( dziś byłoby to plus size) przyległa do mnie na stałe, nie wybrzydzałam wolałam być okrągłą, niż grubą świnią. W przeciągu kolejnych kilku lat moja waga wahała się na przełomie 75/78 kg wyglądałam zdrowo, z jak to mową lekką nadwagą, lekką oczywiście zanim nie przekroczyłam progu gabinetu lekarskiego. "No wie Pani co przy Pani wzroście 169 powinna Pani ważyć 65 kg, ale panie doktorze ja już tyle ważyłam wyglądałam źle, - no nie wiem, nie wiem mogłaby pani nieco schudnąć..."
Słabości
Nie jem prawie mięsa, białego pieczywa, unikam węglowodanów, sporo się ruszam, zatem , dlaczego tyję?
Babeczki, ciasteczka, batoniki, lody, ulubiona latte, nie umiem, nie potrafię , a raczej nie potrafiłam odmówić sobie słodyczy. Na poprawę humoru batonik, spotkanie z koleżanką: kawa i ciasteczko, obowiązkowo, zły dzień : "mamo upiecz ciasto". W pewnym momencie zorientowałam się, że bez codziennej dawki cukru wpadam w dziki szał, trzęsą mi się ręce, jestem nerwowa, czuję się jakby odcięta od świata. Badania, choroby, wizyty lekarskie. No, ale wszystko jest w porządku, wyniki dobre, jest Pani zdrowa, no może warto byłoby trochę schudnąć. Dieta, chudnięcie, odchudzanie, utrata wagi całe życie kręciło się tylko wokół tego. Sfrustrowana nie potrafiłam znaleźć złotego środka. Mieściłam się w ubrania, wyglądałam przyzwoicie, krągłości zaczęły być na topie, pomyślałam: świat się zmienia, idzie w dobrą stronę!
Sesje zdjęciowe, modeling, krągłe Panie zaczęły pokazywać się na okładkach gazet, w reklamach, a nawet spotach reklamowych. "Ta gruba stała się tą krągłą, apetyczną, seksowną"
Gdzieś tam załapałam się do tego trybika, odnalazłam siebie, nawiązałam nowe przyjaźnie z dziewczynami z branży plus, byłam szczęśliwa.
Nie wymiotowałam, nie głodziłam się, ani obsesyjnie nie ćwiczyłam 75/78 kg utrzymywało się przez jakiś czas na tym samym poziomie. Było mi dobrze ze sobą, realizowałam swoje marzenia, żyłam pełnią życia. Jak było w rzeczywistości? Tyłam, jeszcze tego nie widziałam, że wpadłam w chorą pułapkę. Pułapkę ciasteczek, batoników i innych łakoci.
Był to czas kiedy przeprowadziłam się do Warszawy, założyłam bloga, znalazłam wymarzoną pracę, spełniałam, zresztą nadal spełniam swoje marzenia, pasje i wszelkie życiowe aspiracje, w których kiedyś przeszkadzały mi moje kilogramy. Plus size stał się niezwykle popularny, poznałam masę ciekawych inspirujących ludzi, dziś koleżanki z branży XL to moje przyjaciółki, z którymi rozumiemy się praktycznie bez słów. Blog wywrócił moje życie do góry nogami, pomógł w dużej mierze rozwinąć się zawodowo i w stu procentach przyznaje się do tego, że moje ciało, moje krągłości pozwoliły mi osiągnąć wiele, zapewne gdybym była wysuszoną anorektyczką w typie Anji Rubik, pracowałabym na marnym etacie i szukała perspektyw na lepsze jutro. Pasmo sukcesów pociągnęło za sobą pasmo rozterek, frustracji oraz stresów. Ostatni rok pracowałam bardzo ciężko i intensywnie, po to aby robić w życiu to co lubię i to co daje mi satysfakcję. Tak bardzo pragnęłam być perfekcyjna, że po raz kolejny zapomniałam o sobie. Czerwiec 2015 waga 75 kg, lipiec 2016 waga 88 kg. Jak to się stało? Jak to możliwe, że w rok czasu z seksownej krągłej, stałam się ponownie grubaską? 88 to prawie 90, 90 to prawie 100, kolejny raz obsesja cyferek, centymetrów, kilogramów. Pamiętam jak było 80 moja najwspanialsza przyjaciółka, moja Mama, mówiła: "wyglądasz bardzo dobrze, zdrowo", kiedy po 3 miesiącach nieobecności w domu zobaczyła mnie z wagą prawie 90 kg, zapytała czy mam problem. Tak, mamo mam problem nie potrafię odmówić sobie codziennej dawki cukru.
Najwięcej przytyłam na przełomie marca, kwietnia, maja. Nie wiem jak, kiedy, nie potrafię przypomnieć sobie, czy jadłam aż tak dużo. Przecież nie kupuję fast foodów, białego chleba, nie jem makaronów, tłustych mięs, więc co spowodowało, że przytyłam 13 kg??! Może to całe ptasie mleczko zjedzone gdzieś w pośpiechu, lub te dwie czekolady po pracy na poprawę humoru, albo ten batonik w autobusie, i ciasteczko w kawiarni, tak te do kawy....
Po zrobieniu rachunku sumienia okazało się, że takich batoników, ciasteczek, czekoladek były setki, do tej pory nie potrafię uzmysłowić sobie jak to się stało. Totalna pustka i dziura w głowie. Pustka wypełniła w pewnym momencie również moją szafę. Blogerka, zakupoholiczka, fanka ubrań nagle każdego ranka staje przed otwartą szafą w ogromnym szoku, że nie ma co na siebie włożyć. Tu się ciągnie, tam nie dopina, za małe, opięte, a jak już założę to wyglądam zwyczajnie źle. Jak serdelek, mały słonik, może hipopotamek... Zaraz, zaraz jaki ja mam właściwie rozmiar? Było 42, no w porywach do 44, a teraz? Pójdę do sklepu, sprawdzę. Nie, nie kupowałam nowych ubrań, nie zniosłabym świadomości,że nagle reprezentuję rozmiar 48. Podłamana, smutna i.... głodna wróciłam do domu. Wzięłam kawę na wynos tym razem już bez ciasteczka i stwierdziłam, że są wakacje, upały, na pewno jestem spuchnięta, to zatrzymanie wody, poprzymierzam w domu letnie ubrania, które przecież były dobre i humor natychmiast wróci. Nie wrócił. Moje letnie sukienki, spodnie, tuniki już tak na serio okazały się za małe. Stanęłam nad łóżkiem zasłanym ubraniami i... się rozpłakałam. Spojrzałam przez okno, 30 stopni na plusie, opalone piękne ciała w krótkich sukienkach, szortach, otworzyłam facebooka piękne krągłe koleżanki blogerki plus size uśmiechnięte, zadowolone z życia, no tak krągłe, nie grube. Kupiłam wagę, 88,5. Wczoraj było 88, dziś już pół kilograma więcej, a pamiętasz powiedziałam do siebie, wczoraj jadłaś sernik... Tyję w zastraszającym tempie, spojrzałam w lustro zobaczyłam spuchniętą, zmęczoną twarz. Opuchnięte dłonie, stopy, nie to nie wina temperatury, to zasługa tych 13 kilogramów, które zagościły u mnie w ostatnim czasie. To był piątek, ponad dwa miesiące temu.
Sobota
To było jak potężne uderzenie, rano zakupy, bazarek, warzywa, owoce, woda mineralna chude mięso. Nie miałam w głowie żadnej diety, moim celem było pozbycie się nadwagi oraz złego samopoczucia. Nie miałam ochoty na brokuły, gotowanego kurczaka, czy sałatkę owocową. Potrzebowałam silnej dawki czekolady, bitej śmietany, czegoś ultra słodkiego. Wiedziałam, że uzależniłam się od słodyczy i to tak na poważnie, jeśli tu i teraz nie zrobię z tym czegoś to za kolejne dwa miesiące moja waga z 88,5 kg przekroczy 100, ta wizja zmotywowała mnie na tyle, że nagle ukochane czekoladki i batoniki zaczęły budzić we mnie wstręt i obrzydzenie.
Pierwsze dwa tygodnie
Myślałam, że albo zabije siebie, albo kogoś, albo rzucę się na gablotę w cukierni. Chodziłam głodna, zła, trzęsły mi się ręce. Nie miałam ochoty na normalne zdrowe jedzenie, potrzebowałam cukru. Wspominam ten czas jako jeden z najgorszych okresów w moim życiu. Czas mojej diety przypadł na 40 stopniowe upały. Lato w mieście, a ja zmęczona, ospała, bez chęci do życia głodna. Do cholery z tą dietą! Miałam momenty, kiedy marzyłam o czekoladzie. Wytrzymałam, nie skusiłam się na nic, jadłam warzywa, owoce, chude mięso, piłam mega dużo wody niegazowanej. Udało się, po pierwszych dwóch tygodniach widziałam ubytek 5 kilogramów, chociaż w minimalnym stopniu pozbyłam się toksyn, wody, obrzęków. Mogłam normalnie włożyć pierścionek, zapiąć zegarek, moje ciało przestało przypominać obrzękniętą bulwę, talia, która zniknęła pod oponką tłuszczu zaczęła powoli się pokazywać. Najważniejsze pozbyłam się ochoty na słodycze. Przestałam odczuwać ten chory, wilczy apetyt na czekoladę. Pomyślałam wówczas: mały sukces, udało się.
Kolejne tygodnie
Kilogramy zaczęły spadać, samopoczucie się poprawiło, znowu zaczęłam mieścić się w ubrania, cera, włosy, i ogólna kondycja organizmu uległy znacznej, a może już spektakularnej poprawie. Każdego dnia budziłam się wypoczęta, zrelaksowana i z uśmiechem zaczynałam kolejny dzień. Najważniejsze o 180 stopni zmieniła mi się świadomość postrzegania jedzenia, a przede wszystkim słodyczy. Pomyślałam :chwilo trwaj!
To już ponad dwa miesiące
Dwa miesiące i minus prawie 15 KILOGRAMÓW! Pytacie jak się to udało, czy było ciężko, co jadłam, czy ćwiczyłam, jeśli tak to jakie ćwiczenia i jak często, jaki obecnie noszę rozmiar, ile ważę, czy akceptuję siebie, czy nie chcę być już plus size, co spowodowało, że zaczęłam się odchudzać, ile mam w planach jeszcze schudnąć, jak zmieniło się moje życie po utracie kilogramów i wiele innych tego typu pytań, których nie jestem w stanie przytoczyć.
Wielokrotnie powtarzam, że byłam, jestem i będę plus size. Moje odchudzanie to nie kaprys i chęć bycia szczupłą, tylko pewnego rodzaju "kara" za brak dyscypliny i nie oszukujmy się "obżeranie" słodyczami. Plus size tak naprawdę zaczyna się od rozmiaru 38. 40 to już plus size z krwi i kości. Mój obecny rozmiar to 42/44 waga 74/75 kilogramów w zależności od pory dnia itp. Mam tendencje do zatrzymywania wody oraz obrzęków więc wahania na przełomie 2/3 kg są dla mnie normą. Czy było ciężko? Było, ponieważ porządek najpierw musiałam zrobić w swojej psychice. Wyperswadować sobie rzeczy ważne i ważniejsze, na pierwszym miejscu postawić własne zdrowie, zadbać o swoje kości, stawy, aby za kilka lat nie czekał na mnie wózek inwalidzki, tylko długie spacery;) Zmieniłam swoją świadomość odnośnie jedzenia. Teraz jem wtedy kiedy jestem głodna, nie dla zabicia czasu. Nie mam żadnej określonej diety, mniej jedzenia więcej ruchu, o ćwiczeniach będzie za chwilę. Chude mięso, ryby, warzywa, pełnoziarniste makarony, owoce od czasu do czasu, woda mineralna, zielona i czerwona herbata, chudy twarożek. To podstawa mojej diety. Wyeliminowałam, całkowicie puste kalorie w postaci batoników, przekąsek itp. Ćwiczenia, nie chodzę na siłownię chociaż bardzo bym chciała, zwyczajnie brak mi na to czasu. Wysiadam 5 przystanków wcześniej i w drodze z pracy do domu robię sobie spacer. Brzuszki, skłony, przysiady normalne ćwiczenia, które wykonuję 3/4 razy w tygodniu w domu bez jakiegoś określonego reżimu. Do szczęścia nie potrzebuję, ani Lewandowskiej, ani Chodakowskiej. Do szczęścia potrzeba mi tylko zdrowego postrzegania swojego ciała, zdrowego odżywiania i świadomości, że to co robię przynosi efekty. Nie, nie tylko wizualne, chociaż one cieszą najbardziej, ale przede wszystkim te duchowe. Fajnie nie być klusią pusią, a apetyczną krągłą brunetką, a figurze gruszki, z pupą przyciągającą męskie spojrzenia. Fajnie czuć się maksymalnie seksownie widząc ludzi, którzy w pewnym sensie zazdroszczą kształtów i podziwiają apetyczną sylwetkę, ale najfajniejsze jest poczucie własnej wartości oraz świadomość tego, że nasze wysiłki i wyrzeczenia nie idą na zmarnowanie, a przede wszystkim wychodzą nam na zdrowie. Efekt wizualny jest ważny, jednak najważniejsze są zmiany, które zachodzą w naszej psychice. Ne odchudzałam się po to, aby spodobać się facetowi czy udowodnić koleżance jaką jestem suką i mogę być lepsza od niej. Odchudzam się dlatego, aby każdego dnia zadowolona spojrzeć w lustro i widzieć kształty, nie wałki tłuszczu, opuchliznę i oponki. Najlepsze uczucie to radość, towarzysząca każdego dnia, świadomość, że robię dobrze, no i lustro, które pokazuje zadbaną dziewczynę plus size, a nie zakompleksioną grubaskę. Jeśli Ty, identycznie jak ja przytyłaś, nie ważne z jakiego powodu, czujesz się źle, ciężko, każdego dnia marzysz aby dzień skończył się jak najszybciej zrób coś z tym, Nie mówię schudnij mówię zrób porządek w swojej psychice, znajdź przyczynę, zawalcz o lepszą wersję samej siebie, Tylko i wyłącznie wtedy Twój trud i ciężka praca zostanie doceniona, a Twoje ciało odwdzięczy Ci się tak jak w moim przypadku jędrną pupą, fajnymi kształtami i uśmiechem na ustach. Nie odchudzaj się pod wpływem presji, ani chwili, bo zobaczyłaś coś u mnie lub innej dziewczyny, wtedy doprowadzi Cię to do frustracji, a po dwóch tygodniach rzucisz się jak głupia na czekoladę w efekcie zamiast minus 2 będzie plus 4, a to prowadzi tylko do błędnego koła, otyłości i efektu jojo. Pamiętaj wszystko to co robisz robisz dla siebie. Możesz ważyć 90, 70, czy 50 kilogramów, najważniejsza jest akceptacja i świadomość samej siebie. Jeśli tak jak ja zatraciłaś ją, identycznie jak ja podejmij walkę, a gwarantuję Ci, że po dwóch miesiącach staniesz się inną, lepszą osobą. Odzyskasz pewność siebie, dobre samopoczucie i wiarę w to, że własną ciężką pracą, siłą oraz wytrwałością możesz pokonać wszystkie słabości.
Dziękuję za uwagę, ten post to moja historia, oraz odpowiedź na Wasze codzienne pytania dotyczące mojej diety i odchudzania.
Znacie powody mojej utraty wagi, dlatego nie piszcie kolejnych wiadomości typu "czemu dieta?"
Jeśli potrzebujesz, pomocy, rady, motywacji, napisz. Postaram się pomóc.
Iza